• www.olecko.info

  • www.olecko.info

  • www.olecko.info

  • www.olecko.info

  • www.olecko.info

www.olecko.info

Olecko - historia, geografia, mapy, artykuły, dokumenty ...

 

17 lipca 1982 r. wylądowałem w Berlinie i pierwsze, o czym pomyślałem, to żeby się dobrze wyspać. Moja ddr-owska wiza turystyczna była ważna przez 24 godziny, dowiedziałem się jednak, że nie zezwala na nocleg w hotelu. Więc wsiadłem do nocnego pociągu do Warszawy, gdzie bardzo zmęczony zapadłem się w łóżko.
Wieczorem 18 lipca kupiłem sobie bilet kolejowy z Warszawy do Olecka (Treuburg) i już następnego dnia rano byłem w drodze. Moja książeczka Berlitza „Polski dla podróżujących" nie była za bardzo praktyczna. Mimo, że ludzie byli naprawdę przyjaźnie nastawieni, często problemem było, znalezienie osoby mówiącej po niemiecku lub po angielsku. W każdym razie nikt mi nie powiedział, że pociąg rozdziela się w Białymstoku: kilka wagonów jedzie do Olecka (Treuburg), reszta do Suwałk. Naturalnie ja siedziałem w złym wagonie.
Było już w pół do szóstej, kiedy przyjechaliśmy do Suwałk a ja wziąłem taksówkę do oddalonego o 35 km Olecka (Treuburga). Kierowca taksówki mówił dosyć dobrze po niemiecku i pokazał mi miejsce, gdzie kiedyś była granica Prus Wschodnich. Emocje zwiększyły się.
Nowy hotel w Olecku (Treuburg) jest przy Jeziorze Oleckie Wielkie, 300 metrów z miasta do skoczni na plaży, gdzie zawsze chodziliśmy z klasą. Zaczął siąpić słaby deszcz i zapadł wieczór. Wiadomość dla mnie: „Hotel jest pełny". Oficjalnie zarejestrowane pokoje prywatne również były zajęte. I co teraz?
Wyglądający na dozorcę starszy mężczyzna widział, jaki mam problem i zniknął, wrócił jednak zaraz z dwiema młodymi kobietami. Kierowca taksówki odetchnął i poinformował mnie, że mam miejsce do spania. Natychmiast wsiadł do swojego samochodu i pojechał z powrotem do Suwałk.
Musiałem poczekać, kiedy obie kobiety skończą pracę, później stwierdziłem, że były pracownicami sezonowymi w restauracji, jedna z nich była studentką. Potem pojechaliśmy taksówką do domu. Był to nowy bliźniak we wschodniej części miasta, zakwaterowano mnie w jednym z pokoi. Co wywarło na mnie wrażenie, to tropikalne rośliny ozdobne i jedyne ozdoby ścian: piękny obraz Jezusa, otoczony dziećmi i trójwymiarowy obraz Czarnej Madonny z Częstochowy zrobiony z miedzi.
Wiadomość o przybyciu urodzonego w Zatykach Amerykanina szybko dotarła do blisko mieszkających krewnych moich gospodarzy, tak więc wkrótce jedliśmy smakowitą przypominającą galaretę potrawę i piliśmy wódkę. Jedno z dzieci chciało, żeby „wujek" zaraz naprawił jakąś zabawkę i tym podobne. Byłem nie tylko wdzięczny tym ludziom, że miałem gdzie spać, była toteż przecież dobra okazja, żeby dowiedzieć się czegoś o nowych mieszkańcach Treuburga. Mimo trudności językowych prowadziliśmy miłą i interesującą rozmowę do późnej nocy. Dla nich była to też nowość, ponieważ nigdy wcześniej nie przyjmowali turystów.

 

Ponieważ wspomniałem, głównie dzięki gestom, że było by miło dysponować jakimś rowerem, zostałem rano zaskoczony, ponieważ go dostałem. Cały dzień spędziłem jeżdżąc wzdłuż i wszerz Olecka. Na początku pojechałem na ulicę Pocztową 10, gdzie moja ciocia Augustę kiedyś mieszkała i gdzie pomieszkiwałem w czasie zimy, kiedy chodziłem do szkoły średniej. Jak w przypadku prawie 80% domów, również dom mojej cioci zniknął. Można było zobaczyć tylko nowe budynki.

 

Urząd pocztowy jeszcze tu stoi, mimo że był kiedyś spalony wewnątrz, obecnie nadal mieści się w nim poczta. Potem z ciężkim sercem ruszyłem ulicą Kolejową do gimnazjum. Budynek jeszcze stoi, chociaż on również był spalony. Nadal jest tam szkoła. Oczywiście był to czas wakacji, dlatego klasy zastawione były łóżkami, ponieważ szkoła służyła jako schronisko młodzieżowe. Kierownik szkoły był bardzo miły i wszystko mi pokazał. Młoda dziewczyna, znająca trochę angielski, tłumaczyła. Kierownik szkoły myślał, że budynek służył jakimś celom militarnym, ponieważ na prawo przed nim, jak się patrzyło na szkołę z przodu, stał tam kiedyś bunkier, pokazał mi jego resztki. Ja w każdym razie nie mogłem sobie przypomnieć żadnego bunkra.
Dworzec kolejowy wygląda jak dawniej. Bardzo się też zdziwiłem, widząc pomnik na cześć poległych żołnierzy w latach 1914-18. Na terenie rynku jest park. Kościół spalił się i został w obecnych czasach odbudowany: mały kościół katolicki pozostał nieuszkodzony.

Dalej włóczyłem się moim rosyjskim rowerem tu i tam. Jezioro zdawało się być bliżej miasta, niż zapamiętałem. Pięknej, przypominającej parkową rzeczki, płynącej przez miasto w ogóle nie pamiętałem. Południe i wschód miasta były mi bardziej znane. Przewędrowałem po cmentarzu i popedałowałem do wieży ciśnień, żeby mieć lepszy widok. Spacerował tam starszy pan, o którym pomyślałem, że może mówić po niemiecku. Tak też było. Pan Roman Kaczor jest pochodzenia niemieckiego i otrzymuje rentę od polskiej kolei. Ma 80 lat. Zaprosił mnie do domu a jego żona zaproponowała, żeby mi towarzyszył w podróży do Zatyk następnego dnia. To był dobry pomysł.
W drodze powrotnej jechałem wzdłuż pięknej ulicy nad jeziorem, kiedy nagle ujrzałem przed sobą sporą grupę podróżnych mówiących po niemiecku. Oczywiście zaraz ich zagadnąłem. Jakże wielkie było moje zdumienie i radość, że byli to krewni Puelli Róhmer, mojej szkolnej koleżanki, która mieszkała teraz w Afryce Południowej.


Następnego dnia zostawiłem rower w ogrodzie Pana Kaczora i udaliśmy się na dworzec, żeby zamówić taksówkę. Pojechaliśmy do Kukowa, gdzie znalazłem dworek mojego wujka. Wyglądał na nieco zaniedbany. W czasie dalszej podróży dwa kilometry przed Zatykami rozpoznałem już nasze własne gospodarstwo. W domu mieszkają tam teraz dwie rodziny, które posiadają osobne działki. Jeden z rolników, którego spotkaliśmy, mówił trochę po niemiecku i uprawiał tę ziemię od 1946 roku. Jego żona i córka szybko pobiegły po zdjęcia, a potem dobrze sobie zjedliśmy i popiliśmy. Rolnik zapraszał mnie, żebym wrócił z rodziną i zakwaterował się u niego. Spędziliśmy razem dwie godziny i widziałem, że ci ludzie tak samo emocjonalnie przeżywali to spotkanie jak ja. Zauważyli na pewno, jak głęboko wzruszył mnie ten powrót do rodzinnego gospodarstwa. Po pożegnaniu pojechaliśmy dalej na cmentarz, gdzie znalazłem grób mojej matki. Potem jeszcze krótkie odwiedziny szkoły w Zatykach i z powrotem do Olecka.
Pan Kaczor wspominał o amerykańskim renciście, osiadłym w Olecku. Przesiadłem się znowu na rower i znalazłem adres. Mieliśmy sobie wiele do opowiedzenia, ponieważ obaj byliśmy rencistami żyjącymi na obczyźnie. Mimo że dolar kosztował w Polsce więcej niż na Kostaryce, nie byłem zainteresowany przeprowadzką. W dalszym ciągu jednak, zadbany dom i piękne, duże kaflowe piece przypominały mi o naszym własnym domu w Zatykach z mojego dzieciństwa. Mój gospodarz zapraszał mnie z rodziną i proponował, byśmy traktowali jego pokój gościnny jako naszą wakacyjną kwaterę.

Wrażenia z tych dni były tak obciążające, że zdecydowałem się, w końcu wracać do domu. Jechałem krótko do Gdańska, gdzie mój przyrodni brat Friedrich Follmer studiował na politechnice, a potem przez Warszawę i Pragę na parę dni do Karlsbad. 30 lipca leciałem z Berlina znowu przez Atlantyk.
Staramy się myśleć pozytywnie i akceptować fakty, które nie mogą być zmienione. Co „pozytywnego" można powiedzieć o stanie naszej ojczyzny? Może więc coś następującego: w Ameryce Południowej widzę karczowanie lasów i wykorzystywanie natury, za co w przyszłych stuleciach cierpieć będzie cała ludzkość. Na Mazurach nie widziałem karczowania lasów, a wzniosłość naszej starej ojczyzny pozostaje nietknięta. Buduje się też nowe kościoły i zakłada parki. Co można jeszcze powiedzieć...

Heine Lepkowski Apartado 389,1250 Escazu, Costa Rica

Na podstawie: „Treuburger Heimatbrief" nr 3
Tłumaczenie ze środków finansowych Urzędu Miasta w Olecku
Fotografie archiwalne z książki: Treuburg. Ein Grenzkreis in Ostpreußen Red. Klaus Krech. Kommisions-Verlag G. Rautenberg, 1990