Relacja z ciężkich czasów Walter Jegutzki
Moja rodzinna miejscowość Plewki, położona zaledwie dwa kilometry drogą powietrzną od polskiej granicy, nadal we mnie żyje. Pozostanie w mojej pamięci taka, jaka była dawniej, przed wojną. Tam, na gospodarstwie mojego ojca, przeżyłem swe szczęśliwe dzieciństwo, spędzając dużo czasu na łąkach za domem. Polska granica i mieszkający za nią ludzie nie byli niczym szczególnym dla nas, dzieci. Las na polskiej granicy, zasłaniający nam widok na jezioro Garbaś, był ciemny i straszny, lecz tak wyglądają w dzieciństwie wszystkie lasy. Polscy handlarze pokazywali się u nas rzadko, a gdy ktoś przyszedł, rozpoznawaliśmy go po ubraniu i mowie. Dopiero później przyszło nam doświadczyć różnic w zachowaniu poszczególnych narodów.
Okres szkolny przebiegał podobnie jak u innych dzieci w moim wieku. Miło wspominam ten etap. Przypominam sobie nauczycieli z mojej miejscowości - pana Fischlina, pana Oskierskiego. Pamiętam również szkołę średnią zwaną Horst-Wessel przy ulicy prowadzącej na dworzec w Olecku. Gdy uczęszczałem do szkoły w Olecku, mieszkałem w miejscowości Stożne u mojej siostry, pracującej jako pomoc nauczycielska. Ze Stożnego do Olecka było lepsze połączenie koleją niż z Plewek. Moja rodzinna miejscowość leżała poza linią kolejową. Życie w niej było proste i pełne harmonii, lubiłem je, czułem się bezpieczny w towarzystwie kochających rodziców i wśród wspólnoty, jaką tworzyli mieszkańcy wioski.
Miałem dwanaście lat, gdy wojna zniszczyła nagle wszystko, co miało wartość i było dla nas święte. Nie wiedziałem, co mnie czeka, że przede mną lata pełne krwi, łez i biedy.
Pierwszy raz musieliśmy uciekać w sierpniu 1944 roku. Moja rodzina, jak również sąsiedzi, pakowali bagaże. Matka wyciągała stare papiery, fotografie i listy. Listy od mojego brata Willego, który poległ w Kriewoy-Rok na Ukrainie. Zabraliśmy ze sobą koce, poduszki i przetwory. Mieliśmy zamiar uciec poza linię kolejową Olecko-Gołdap. W Olecku wskazano ludziom jako miejsce pobytu wieś Szarejki. Wozy z miejscowości Dąbrowskie i Borawskie miały zatrzymać się w Stożnem, gdzie mieszkała moja siostra. Mieszkałem u siostry, natomiast matka u rolnika Bergersa, którego pole ciągnęło się w kierunku Olszowa. Cudzoziemscy robotnicy - Polacy, Francuzi i Rosjanie - musieli gnać bydło do Stożnego. Po pewnym czasie wróciliśmy z matką do naszej wsi, podobnie jak wielu innych uciekinierów. Z frontu nadchodziły dobre wiadomości. Szkoła średnia była zamknięta. Nie musiałem chodzić na lekcje i spędzałem czasem nudne, czasem nerwowe dni razem z matką. Ojca, sierżanta z pierwszej wojny światowej, zaciągnięto do Volkssturmu.