Urodziłem się w mazurskiej wsi Krzywe. Zależy mi na tym, by opowiadać o mojej ojczyźnie, takiej, jaką przechowuję we wspomnieniach i takiej, jaką zapamiętałem z moich dziesięciu wizyt. Z niewielkimi oczekiwaniami rozpoczęliśmy swoją pierwszą podróż do ojczyzny w 1973 roku. Było nas czterech mieszkańców Krzywych: Albert Weinert, który już teraz nie żyje, braci Erwin i Otto Druba oraz ja. Naszym miejscem docelowym był kompleks letniskowy w Giżycku z małymi domkami nad jeziorem Mamry.
Właśnie! Tego, czego obecnie nam brakuje, a na pewno naszym dzieciom, to umiejętność czekania. Wszystko musi być natychmiast i szybko. Świat tak się rozpędził, cywilizacja idzie w zawrotnym tempie, że nikt już dzisiaj nie pamięta, co to znaczy czekać na… rozmowę telefoniczną. Kto nie miał telefonu (a rzadkością było, kto go posiadał), ten szedł do urzędu pocztowego, zamówił numer i czekał. Po prostu czekał na połączenie. Trwało to długo, albo jeszcze dłużej, nim szczęśliwie wszedł do rozmównicy. Kto dzisiaj pamięta, co to jest rozmównica?
Tak zaciętej walki o zwycięstwo w Rajdzie Polski kibicie nie oglądali od dawna. Do ostatniego kilometra finałowej próby Zalesie 2 batalię o triumf w 68. edycji mazurskiego klasyka stoczyli Kajetan Kajetanowicz (Subaru Impreza) i Michał Sołowow (Ford Fiesta S2000). Po przejechaniu ponad 200 km oesowych różnica między czołową dwójką wynosiła zaledwie 3,3 s. Ostatecznie drugie z rzędu zwycięstwo w Rajdzie Polski odniósł aktualny mistrz kraju, Kajetan Kajetanowicz.
Do kitu z takimi wakacjami. Ciągle pada, żeby nie powiedzieć: leje! Dawniej to były wakacje… (Wiem i jestem świadoma, że gadam jakbym była mamuśką z doświadczeniem i latami. Nie zaprzeczam.) Już od maja chodziło się w podkolanówkach, a całe wakacje tylko w koszulkach z krótkim rękawem (nikt wówczas nie słyszał o „topach”). Nawet niepotrzebny był sweter na długie wieczorno-nocne spacery. Współczuję moim dziewczynom, że nie mają takich doznań. Nikt nam nie musiał niczego organizować. Ba, rodzice byli zajęci pracą i nie mieli na to czasu. I kto wówczas słyszał, żeby rodzice zastanawiali się, co dziecko wymyśli sobie na wakacje. Albo wywozili dzieciaki do babć, cioć, albo – jeśli jedno było odrobinę starsze – ono właśnie miało obowiązek zajmować się młodszym. I to było tak naturalne, ze nikomu nawet nie przemknęła myśl, że może być inaczej. A dzisiaj…?
Siedzą w oknach ci, którzy nie zdążyli jeszcze poumierać. W przewadze baby. Chłopów na palcach jednej ręki można policzyć. A i tak mniej się eksponują. Okna są dziwne. Plastikowe, dźwiękoszczelne, uchylne do wewnątrz od góry! Pewnie nikt, a żyją z tymi dziwolągami prawie dwadzieścia lat, nie potrafi i nie ma odwagi otworzyć ich na oścież. No bo jak rozdziawić jeżeli są uchylne? W dodatku do środka, żeby powietrze od rzeki i zaraz za nią od lasu miało dostęp labiryntowy. Parapety też są plastikowe, białe, śliskie ale szerokie, wygodne...