Moje powroty w Góry Świętokrzyskie

13.02.2005

  Ziemia Kielecka, Góry Świętokrzyskie – moja “mała Ojczyzna”. Tam urodziłem się i spędziłem dzieciństwo oraz lata młodzieńcze. Nazywają Kielecczyznę ziemią krzyży i mogił.

Faktycznie krzyże i mogiły znaczą historię tej biednej Ziemi. Ziemia mało urodzajna, zamieszkana przez jakże pracowity i dumny lud. Ziemia Łysicy, Świętego Krzyża i Puszczy Jodłowej, o której wielki syn tej ziemi Stefan Żeromski pisał, że “Jest jeno Boża Święta”. Kocham te Góry Świętokrzyskie, te mroczne lasy i tych pięknych ludzi. Wracam tam i będę wracał dopóki mi sił starczy. I tym razem wracam do tych ukochanych stron i tych ludzi, od których tak wiele nauczyłem się i tyle dobrego zaznałem.
Po tzw. “wyzwoleniu” w styczniu 1945r., my żołnierze Kieleckiego Korpusu A.K. “Jodła, byliśmy całkowicie zdezorientowani i bezradni. Rozkaz Komendanta Okulickiego “Niedźwiadka” nie pozostawiał złudzeń. Skończył się “sen o szpadzie” a przyszłość rysowała się ponuro. Wszak byliśmy “zaplutymi karłami reakcji”. W tej sytuacji wraz z kolegą od “Nurta”, Sylwkiem Jaworskim “Strzemię”, postanowiliśmy jeszcze raz wrócić na partyzanckie szlaki. Coś nas pchało w te lasy, do tych ludzi.
Wyruszyliśmy w lutym 1945r. Nocleg u kumpla w Skarżysku i pieszo do Tarczku. W Tarczku mieszkał nasz kolega z oddziału. Wszędzie widać przygnębienie i niepewność. Od kumpla zabraliśmy broń krótką, zdeponowaną w grudniu 1944r. Po przenocowaniu w podłym nastroju powędrowaliśmy na Wykus. Czego tam szukaliśmy? Bóg jeden wie. Na Wykusie cicho, smutno i straszno. Tylko kruki i wrony kraczą na drzewach. Zaniedbane mogiły poległych. Łazimy po obozowisku, gdzie kiedyś tętniło partyzanckie życie. Cisza prawdziwie cmentarna. Wyć się chce. Szkielety naszych taborowych koni, które padły 28 października 1943 r., poobgryzane przez lisy i kruki. Resztki rozwalonych szałasów i to wszystko, co pozostało po Zgrupowaniach.
Przygnębieni, trochę pieszo, trochę okazją, dostajemy się do Kielc. W Kielcach już okrzepła “władza ludowa”. Jeden z naszych kolegów pracuje w Urzędzie Wojewódzkim. Z nadania nowej władzy tzw. Pełnomocnikiem PKWN jest były członek Batalionów Chłopskich Józef Ozga-Michalski. Szybko zmienił barwy i przeskoczył na drugą stronę barykady. Sylwek Jaworski “Strzemię”, który znał Ozgę-Michalskiego z kontaktów okupacyjnych, namówił mnie, abyśmy złożyli wizytę temu samozwańczemu wojewodzie, by zorientować się w sytuacji.

http://www.wykus.zhr.pl/kaplicza.htm 

Przyjął nas łaskawie. Był w mundurze majora Wojska Polskiego (skąd?). Na biurku znalazła się wódka a pan major oświadczył nam, że “nareszcie Polska jest naprawdę wolna a chłop polski pozbył się rodzimych ciemiężców”. Piał hymny na temat ZSRR i Stalina. Zaproponował nam wysokie stanowiska w Milicji Obywatelskiej lub administracji pod warunkiem lojalnej współpracy z nową władzą. Pożegnaliśmy się mówiąc, że wrócimy i tak się skończył nasz pierwszy kontakt z władzą ludową.
Od tego czasu różne koleje losu spowodowały, że następny raz w Góry Świętokrzyskie na nasze partyzanckie szlaki wyruszyłem w lipcu, 1953r., jako nauczyciel szkół łódzkich prowadzący tzw. obóz wędrowny. W owym czasie pojęcie, czy nazwa Armia Krajowa było tematem zakazanym. Organizując z polecenia władz szkolnych obóz wędrowny od razu wybrałem Góry Świętokrzyskie świadomie i celowo. Jako uczestników dobrałem sobie uczniów – harcerzy, do których miałem zaufanie. Zabraliśmy namioty i wyruszyliśmy. Pierwszy etap to wieś Brzezinko, położona między kompleksem Lasów Samsonowskich i Wilkowskich. Mała wioska wśród lasów. W okresie okupacji mieliśmy w tej wsi mały szpitalik dla chorych i rannych. Ludzie byli nam, tj. AK, bardzo oddani.
Idziemy do zagrody p, Łakomców, których znałem osobiście. Gospodarz i jego żona poznają mnie, witają serdecznie i zapraszają. Młodzież rozbija namioty na łące p. Łakomca. Jest niedziela, piękny letni dzień, a w Brzezince jakaś cisza i przygnębienie. Pytam, co się stało? I słyszę opowiadanie, że mieszkańcy wsi mają do najbliższego kościoła sześć kilometrów. Postanowili w swojej wsi, własnym sumptem zbudować kaplicę, która w przyszłości miała być zaczątkiem kościoła. Otóż poprzedniej nocy kapliczkę spalono. Mieszkańcy wsi dobrze wiedzieli, kto był sprawcą tego świętokradztwa. Zastraszeni, ale zdecydowani bronić wiary ojców. P. Łakomiec w rozmowie ze mną powiedział, że Brzezinka nie ugnie się i kapliczkę odbudują.
Opuszczałem gościnną wieś smutny, ale podbudowany oporem i wiarą tych dumnych ludzi. Dziś w Brzezince stoi piękny kościółek parafialny. Stanął dzięki uporowi i odwadze świętokrzyskich chłopów.

 

 

 

 

 

 

 

 

Następny etap – Ciekoty, wieś, gdzie wraz z rodzicami kilka lat mieszkał Stefan Żeromski, którego ojciec dzierżawił mały folwark pod Górą Radostową nad piękną rzeczką Lubrzanką. W Ciekotach “panem na włościach” był p. Józef Rostkowski, z wykształcenia inż. rolnik, który zamieszkał tam z miłości do tych gór. Po dawnym dworku ani śladu. Pozostał tylko mały spichlerzyk służący Rostkowskim za mieszkanie. P. Rostkowski oczywiście poznaje mnie. Ciekoty to w czasie okupacji tzw. “nasza wieś”. Biedna, ale gościnna. Położona na obrzeżach lasów Wilkowskich, często była miejscem zakwaterowania Oddziałów. P. Rostkowski był jednym z tych mało znanych ludzi, dzięki którym oddziały mogły w ogóle przetrwać.
Wieczorem, przy lampie naftowej, p. Rostkowski żali się, że nowa władza chce w Ciekotach założyć tzw. spółdzielnię produkcyjną, czyli “kołchoz” a on jako “obszarnik” jest nękany przez UB. Do tego choruje jego jedyna córka (nieuleczalnie). P. Rostkowski opowiada jak to władza komunistyczna proponowała mu jako inż. rolnikowi wysokie stanowisko w Kielcach z mieszkaniem i samochodem. Odmówił i powiedział, że on nie będzie na kieleckiej ziemi organizował “kołchozów” a poza tym z okien kieleckiego mieszkania nie zobaczy Łysicy i Radostowej. Zrozumiałem go dobrze. To był uczciwy człowiek i Polak.
Żegnamy P. Rostkowskiego i przez Św. Katarzynę maszerujemy do Bodzentyna. W Św. Katarzynie palimy znicze na mogiłach powstańców 1863 r. oraz żołnierzy AK poległych w Akcji Burza. Wchodzimy na szczyt Łysicy. Na stojącym tam krzyżu widnieje napis: “Na Chwałę Panu Bogu Szumi Puszcza Jodłowa”. Znajomy leśnik mówi, że UB chciało ten krzyż usunąć, ale leśnicy dobrze pilnują. Wspaniali ludzie.
Bodzentyn – urokliwe, stare miasteczko położone na zachodnich obrzeżach Puszczy Jodłowej, znane z walk powstańców Langiewicza w 1863r. W okresie okupacji baza Zgrupowań “Ponury-Nurt”. Miasteczko zawsze wierne Polsce. W publicznej egzekucji w lecie 1943 r. hitlerowcy rozstrzelali na rynku miasta kwiat obywateli.
W Bodzentynie mieszka stary ród Pałysiewiczów, zaprzyjaźniony z moimi rodzicami. Ród tragiczny. Głowa domu, p. Pałysiewicz został rozstrzelany w publicznej egzekucji na rynku. Dwaj synowie zginęli w walkach Zgrupowań “Ponury-Nurt”. Zrozpaczona i załamana matka i żona zmarła kilka lat po wojnie. Wieczorem idę sam na miejscowy cmentarz i modlę się nad grobem tej tragicznej rodziny.
W następnych latach (1953-1960) co roku wraz z młodzieżą mojej szkoły przemierzałem Świętokrzyskie szlaki. Zawsze przyświecał mi jeden cel – ocalić od zapomnienia tamte dni, lata, miejsca, nasz trud, naszą walkę. Młodym ludziom zawsze mówię, że byliśmy ich rówieśnikami. Zawsze odwiedzamy obóz na Wykusie, już uporządkowany, z wybudowaną kapliczką. Gdy już młodzież rozbije namioty na polu namiotowym, gdy już wspólnie pomodlimy się i nastanie noc, lubię sam jeszcze raz tam pójść, usiąść na murku otaczającym kapliczkę i dumać nad losem tych, co nie doczekali i swoim własnym – też przecież niełatwym. To “sam na sam” z Nimi przywraca mi spokój.
Niezapomniane były nasze wizyty w Nowej Słupi u Ś.P. Księdza Walentego Ślusarczyka. Księdza, który będąc oficerem kawalerii Wojska Polskiego zamienił mundur na sutannę. Był w czasie okupacji Kapelanem Zgrupowań. Po wojnie jako proboszcz - kanonik w Nowej Słupi zorganizował w plebanii Muzeum Niepodległości, gdzie wśród unikalnych zbiorów uczył miłości Ojczyzny w tych najbardziej mrocznych czasach. Skromny, prawie nędzarz, w pocerowanej sutannie, mieszkał w małej izdebce, całą plebanię przeznaczając na muzeum. Dla mnie był Ś.P. Ksiądz Walenty skromnym Sługą Bożym i Wielkim Polakiem.
Na cmentarzu w nowej Słupi spoczywa snem żołnierza inspektor “Jacek”–Jan Kosinski, dowódca plutonu ochrony radiostacji Zgrupowań. To Oni, chłopcy inspektora “Jacka”, pierwsi starli się z podprowadzonymi przez zdrajcę oddziałami obławy rankiem 28 października 1943 r. Z plutonu liczącego 30 ludzi, 24 padło w walce. To dzięki Ich męstwu i poświęceniu Oddziały Zgrupowań wyszły z okrążenia.
Nie mogę nie wspomnieć o wsi Bielmy – jednej z największych wsi w Polsce. Położone na wschodnich obrzeżach Puszczy Jodłowej Bieliny były “naszą wsią”. Z tej wsi pochodził Józef Ozga-Michalski, który tak złowrogo wpisał się w historię Kielecczyzny w czasach PRL. Ale także w Bielinach mieszkał stary i piękny ród Ziachów. Senior rodu p. Władysław był żołnierzem Legionów Piłsudskiego, następnie w POW walczył w 1920 r. z bolszewikami. Był szefem magazynów Zgrupowań na okres Akcji Burza. Jego syn Zygmunt był żołnierzem Zgrupowań. Gdy w 1954 r. pierwszy raz po wojnie odwiedziłem Ich, wszyscy byli zrozpaczeni. Otóż Józef Ozga-Michalski, ich sąsiad przez miedzę i ziomek, wtedy już jako wiceprzewodniczący Rady Państwa w PRL, aby przypodobać się swoim komunistycznym mocodawcom, zaczął w Bielinach organizować “kołchoz”. Skupił wokół siebie miejscowe męty tj. “aktyw” i rozpoczęli od odebrania rodzinie Ziachów całego gospodarstwa i dorobku pokoleń. Senior Ziach na propozycję wstąpienia do “kołchozu” splunął w twarz komunistycznemu dygnitarzowi.
Gdy byłem kilka lat temu w Bielinach stwierdziłem, że po “kołchozie” nie ma śladu a pamięć o tamtych czasach jawi im się jak zły sen. A szlachetny i dumny ród Ziachów trwa nadal na straży wszystkiego, co Polskie.
Pamięć ludzka jest zawodna. Wspomniałem tylko tych nielicznych szlachetnych ludzi, bez których nie do pomyślenia byłoby powstanie i walka takiego ewenementu, jakim w historii ludzkich zmagań była Armia Krajowa – moja Armia. 
Wiek i stan zdrowia z natury rzeczy ograniczają moje możliwości odwiedzania tych ukochanych stron. Ci wspaniali ludzie, o których wspominałem, dawno już odeszli na “wieczna wartę”. Państwo Łakomcowie z Brzezinki, Rostkowscy z Ciekot, tragiczna rodzina Pałysiewiczów z Bodzentyna, Ksiądz Walenty Ślusarczyk z Nowej Słupi i Ziachowie: Ojciec Władysław i Syn Zygmunt z Bielin – wszyscy Oni tam, u tronu Boga Wszechmogącego, cieszą się życiem wiecznym i patrzą z przerażeniem na to wszystko zło, które w Wolnej Polsce się pleni.
A ja, jeśli nie fizycznie, to wspomnieniami, sercem, jestem zawsze wśród tych gór, “lasów, wertepów” i:
“Wciąż, ech, nasłuchuję, zmęczony i stary
I jak ziemia pamiętam, i jak sosna szumię...”
Te słowa naszego partyzanckiego poety najlepiej oddają mój smutek, żal po tych co odeszli i po tych latach górnych i chmurnych. Pozostały tylko Góry Świętokrzyskie, które są wieczne...

Tadeusz Barański “Tatar” 
Świętokrzyskie Zgrupowanie AK
“Ponury-Nurt”
Łódź, październik 2004
TO 6 (372), 9 lutego 2005 r.

Ostatnia aktualizacja: 28 lipca 2005 w@m

Drukuj Wydrukuj tę stronę