Henryk Mereckiego - dwa artykuły

02.04.2004

 O Henryku Mereckim słów kilka cd.

Wśród licznych akcji szczególnie udana była akcja przechwycenia kuriera pułku piechoty jadącego motocyklem z meldunkiem do Sztabu Dywizji w Giżycku, czy też ujęcie sześciu żołnierzy niemieckich wchodzących w skład 10. brygady kolarzy oraz jadącego wraz z kierowcą motocykla z przyczepą majora niemieckiego Grünfelda, jednego z intendentów 4. armii gen. Hossbacha.
Te powtarzające się akty zaginięcia kurierów i żołnierzy, a także oficera oraz praca radiostacji wywiadowczej wzbudziły podejrzenia Niemców, że na terenie Puszczy Boreckiej działa grupa dywersyjno-wywiadowcza Armii Czerwonej. W związku z powyższym Niemcy zwiększyli zakres polowania na grupę wywiadowczą, którą dowodził lejtnant (porucznik) Henryk Merecki. Jednakże po wielu potyczkach i walkach zwiadowcom zawsze udawało się wyjść z zasadzki. Front jednak potrzebował nadal wiadomości o pozycjach Niemców, ich umocnieniach i sytuacji w strefie przyfrontowej.
Szef placówki wywiadu zagranicznego w Giżycku SS-Sturmbannfürer Oskar Schimmler robił wszystko, aby ująć zwiadowców. Liczne patrole i zasadzki Niemców sprawiły, że działania zwiadowców stały się bardzo trudne, a zabicie kolejnego kuriera sprawiło, że przemieszczanie się po puszczy było połączone z najwyższym ryzykiem spotkania z Niemcami czy też wykryciem przez nich pracy radiostacji i ustalenia miejsca, z którego ona nadaje. I znów były kolejne walki, pościgi i ucieczki przed Niemcami. Porucznik Merecki nie widząc innych możliwości dalszego zdobywania informacji wraz z grupą zwiadowców postanowił “upolować” sztabowego “Mercedesa” z numerem rejestracyjnym WH-0488, którym jeździli niemieccy oficerowie ze sztabu pancernej jednostki stacjonującej koło Mieruniszek, wchodzącej w skład 4 armii gen. Hossbacha. Mercedesem tym jechał pułkownik Burgsdorf, major Hafner i adiutant kapitan Fuks oraz kierowca. W wyniku przeprowadzonej akcji zdobyli cenne dla frontu dokumenty sztabowe, natomiast “Mercedesa” z zabitym kierowcą zatopili po drugiej stronie jeziora od wsi Borki w jeziorze Litygajno.
Po tym wydarzeniu Niemcy podjęli wszelkie działania w celu zlikwidowania działającej grupy zwiadowców i całkowicie zaczęli kontrolować Puszczę Borecką, przeczesywać systematycznie każdy jej fragment. Zwiadowcy postanowili uciekać z Puszczy Boreckiej i przedrzeć się przez front. Na przejście linii frontu wybrali miejsce między wsiami Górne i Bitkowo, położone między Gołdapią i Filipowem. Z piszczy wyszli między wsiami Dunajki i Wierzbianki. Dalej poszli obok wsi Cicholaski, Rudzie, przeczołgali się przez szosę Pogorzel-Grabowo oraz szosę i linię kolejową Olecko-Gołdap.
Podczas dramatycznej przeprawy przez linię frontu Henryk został ranny w nogę. Po przedarciu się i odwiezieniu ich do Sztabu Wywiadu 3 Frontu Białoruskiego zwiadowcy przekazali zdobyte w akcji na “Mercedesa” mapy i zeznania oficerów niemieckich. Dalej było długie leczenie rany. W międzyczasie Henryk z Edwardem odwiedzili w Jadeliszkach ojca. 
Po zakończeniu wojny Henryk został awansowany do stopnia starszego lejtnanta Armii Czerwonej (odpowiednik porucznika Wojska Polskiego) oraz odznaczony najwyższym odznaczeniem w ZSRR – Orderem Czerwonego Sztandaru.
Do rodzinnej Niemcowizny, gdzie już powrócił ojciec, Henryk przyjechał 30 czerwca 1945 roku, a więc prawie dwa miesiące po zakończeniu wojny. Po uroczystym obiedzie i odwiedzinach sąsiadów Mereccy pozostali sami w domu. Edward grał na akordeonie piosenki partyzanckie, a Henryk nucił je półgłosem. Wówczas do mieszkania weszło ośmiu uzbrojonych mężczyzn i po krótkiej dyskusji, gdy Henryk poznał jednego z nich, zaczęli strzelać do Mereckich. Kule zabójców ugodziły śmiertelnie Henryka i jego ojca Albina. Edward uratował się wyskakując i uciekając przez otwarte okno. Komendant tej grupy oddał do Henryka siedem strzałów z pistoletu parabellum, przedtem recytując wyrok śmierci za złamanie przysięgi złożonej w szeregach Armii Krajowej i podjęcie walki w szeregach Armii Czerwonej.

 

Aleksander Omilianowicz tak opisał tę scenę po zabójstwie w książce “Wyrok”: “Henryk jak gdyby spał w fotelu, z głową lekko pochyloną w lewą stronę. Ojciec leżał u jego nóg. Księżyc, który wypłynął ponad drzewa sadu, jasną smugą położył się na siwej głowie Mereckiego i oświetlił ciało Henryka. Krew cienką strużką spływała z fotela na podłogę. Było jej coraz więcej. Lekki nocny wietrzyk poruszył w otwartym oknie firanką. W pokoju pachniało krwią i prochem. Ostatnia noc czerwca 1945 roku zbliżała się ku końcowi. Rozpoczynał się pięćdziesiąty trzeci dzień od zakończenia wojny...”
A tak wspomina tamte zabójstwo sąsiadka Mereckich, która miała wówczas 11 lat (nazwisko zastrzeżone): “Pod wieczór, kiedy przechodziłam obok domu Mereckich, widziałam całą bandę mężczyzn przy ich domu. Mogło ich być około ośmiu. Ja wtedy wracałam z Zielonego, sąsiedniej miejscowości. Po około 3 godzinach do naszego domu przybiegła służąca Mereckich z ich dziećmi i Weronika Merecka – siostra Henryka, z płaczem, że ojca i brata Henryka zabiła banda”. 
Po tej zbrodni na gospodarstwie pozostał Romek. Edward z pozostałą rodziną przeniósł się do Suwałk. Następnego dnia po zabójstwie z Suwałk przyjechała ekipa i rozpoczęła dochodzenie. Albina Mereckiego pamięta jak pracował końmi w polu, był bardzo pracowity. O Henryku Mereckim mówi: “Śpiewał i grał, był bardzo porządnym człowiekiem. Mogli być przykładem dla innych we wsi”.
Stanisław Zaborowski, sąsiad Mereckich, tak wspomina te chwile: “Z Henrykiem Mereckim kolegowałem się mimo różnicy lat”, a wieczór 30 czerwca 1945 r. tak zapamiętał: “Wówczas to grupa partyzantów weszła do domu Mereckich, gdzie zabili Henryka i jego ojca. Tego samego wieczoru wraz z matką weszlim do domu Mereckich. Henryk siedział na kanapie pochylony na bok, a ojciec jego leżał na podłodze. Nogi jego były wyciągnięte pod kanapę”. O Henryku mówi: “Wesoły, dowcipny, nie lubił pracy na gospodarstwie, natomiast interesowało go tylko wojsko. Jak złożył przysięgę w AK to powinien jej dotrzymać. W książce A. Omilianowicza opisana jest prawda, tylko troszkę upiększona przez autora”.
Na pytanie czy słuszna była kara śmierci za złamanie przysięgi AK odpowiada: “Powinien był się strzec...”
Prezes Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej prof. Jerzy Klimko potwierdza wersję wydarzeń opisaną w książce A. Omilianowicza “Wyrok” i dodaje: “W 1944 r. AK starała się współpracować z Armią Czerwoną, więc Roman powołał ochotników do przeprowadzenia zwiadu radzieckiego na Litwie. Poszedł Henryk z drugim partyzantem. Po dojściu na miejsce partyzanci podsłuchali rozmowę zwiadowców radzieckich, którzy zastanawiali się czy zlikwidować partyzantów AK czy też wcielić ich do grupy zwiadowczej, więc gdy zwiadowcy zaproponowali im wstąpienie do grupy zwiadu, partyzanci zgodzili się na wstąpienie do niej prawdopodobnie z obawy o dalszy swój los w razie odmowy. W dalszych rozmowach, zachęcony obietnicą przeszkolenia i zdobycia stopnia oficerskiego Armii Czerwonej Henryk Merecki zgodził się na te warunki. Natomiast drugi partyzant wykorzystał nieuwagę Rosjan i uciekł do macierzystego oddziału. Dalsza wersja zgadza się z wersją opisaną przez A. Omilianowicza w książce “Wyrok”.
Dalej prof. Klimko dodaje: “Na około 2-3 dni przed śmiercią henryk miał się spotkać w mieszkaniu Krystyny Nadońskiej w Suwałkach ze swoimi dawnymi kolegami z czasów działania w podziemiu i w partyzantce. Jednakże na samo spotkanie nie przyszedł, natomiast wkroczyło NKWD i zaaresztowało zebranych. Czy było to dziełem przypadku czy jawną prowokacją – nie wiadomo. Na podstawie dwóch rzeczy: złamania przysięgi i wyżej opisanego przypadku oddział Obywatelskiej Armii Krajowej wydał na Henryka Mereckiego wyrok śmierci. W tym czasie były już obławy NKWD na partyzantów Armii Krajowej.
mam mieszane uczucia – chłopak młody, żądny walki z Niemcami, mógł rzeczywiście nie patrzeć na to z kim walczy, chciał walczyć z Niemcami. A być może chciał tą drogą dojść do kariery wojskowej. Ale musiał też słyszeć o likwidacji oddziałów AK przez NKWD. W tym czasie na pewno zdecydowały emocje i tylko to może usprawiedliwić wyrok, jaki został wydany na Henryka Mereckiego. Natomiast trudno cokolwiek powiedzieć o zabójstwie ojca”.
Od autora: Prawo nasze stanowi, że dopóki nie udowodniło się winy, człowiek jest niewinny. Wszelkie niejasności przemawiają na korzyść oskarżonego – ponieważ nie ma jednoznacznych dowodów, należy postąpić tak jak przewiduje prawo.
W kulturze wyznaniowej jest kolejne niepisane prawo i obowiązek – o zmarłych źle się nie mówi, tym bardziej, że brak jest stuprocentowych dowodów. Może lepiej więc zamiast zbijać majątek polityczny na działaniach godnych hieny odbierającej dobre imię zmarłemu, pozostawić go w spokoju, a nie podnosić z grobu, tym bardziej, że On nie może się już bronić.

Jan Torebko

Ostatnia aktualizacja: 03 maja 2004 w@m

Drukuj Wydrukuj tę stronę