• www.olecko.info

  • www.olecko.info

  • www.olecko.info

  • www.olecko.info

  • www.olecko.info

www.olecko.info

Olecko - historia, geografia, mapy, artykuły, dokumenty ...

User Rating:  / 6
PoorBest 


Tak pobyt w tym czasie wspominał w 2005 roku pan Antoni Kramkowski, przebywający w obozie pracy koło Olecka.
7 stycznia 1945 roku około godziny 10 - 11 – ciszę mroźnego dnia niespodziewanie przerwał z wolna narastający,  charakterystyczny  huk: - uu-uu-uu... płynący z góry.  Dźwięk ten pochodził od  nadlatujących samolotów bombowych co zapowiadało najgorsze, wszyscy z przerażeniem przywarli do ziemi, zanurzając się w śnieg, jednocześnie kierując  wzrok ku górze. Tu zobaczyli jak z kierunku od wschodu nadlatuje chmara samolotów w kształcie wydłużonego cygara. Ponieważ leciały bardzo wysoko i było ich bardzo dużo (dokładnie czterdzieści dwie sztuki), dostrzeżone zostały z bardzo daleka, a w miarę zbliżania się rosły w oczach.  Z sąsiedniego  pagórka, usłyszeliśmy strzały z działek przeciwlotniczych.
Pierwsze wystrzelone pociski poszybowały w górę na spotkanie z samolotami i rozerwały się o wiele wyżej niż leciały bombowce, co wyraźnie sygnalizowały charakterystyczne chmurki dymu, pozostałe po wybuchach pocisków. Następne salwy były krótsze i eksplozje następowały na poziomie lecących samolotów, ale też nie były skuteczne, mimo że do obstrzału włączyły się inne stanowiska rozmieszczonych wokół stacji kolejowej.  Kanonada trwała, a bombowce jakby nic nie stało się, majestatycznie, spokojnie leciały i leciały w kierunku stacji. Gdy czołówka znalazła się nad celem, w dół zaczęły spadać bomby.

Było ich setki a może i tysiące. Sypały się jak groch i po chwili zatrzęsła się ziemia a nad stacją ukazała się potężna chmura, kłębowisko czarnego dymu, a za chwilę morze płomieni. Jednocześnie na tle czarnego dymu, w chwilę później widać było jak leciały w górę jakieś białe, niezidentyfikowane przedmioty, w wyobraźni dziecięcej podobne do wąskich pasków pociętego białego papieru. Jak później okazało się, były to deski, których ogromne sterty leżały na placu rozładunkowym przy stacji. I dalej ściana tryskających w górę wybuchów i czarnego dymu wzdłuż torów kolejowych w kierunku Lesku. Te niezwykłe widowisko było obserwowane z bezpiecznej odległości, ale nagle bomby zaczęły rozrywać się w odległości kilkudziesięciu metrów od leżących na śniegu więźniów. Rozległ się ogromny huk.  To był cud że przeżyliśmy. Prawdopodobnie tylko dzięki temu, że bomba przed momentem wybuchu wbiła się w śnieg i ziemię, a więźniowie leżeli, więc nie doszło do najgorszego, ale doznali uszkodzenia słuchu. Przez kilkanaście dni słychać było tylko szum w uszach, a potem nieodwracalne przytępienie słuchu. W górę nad głowami poszybowały zwały gliniastej ziemi, a po ich opadnięciu śnieg przybrał barwę ciemnego brązu.
Dziś na wspomnianym wzgórzu stoi maszt energetyczny, a obok kilkanaście metrów w kierunku na Osiedle Lesk jest wgłębienie - tam spadały bomby. Jeszcze bardziej intensywną barwę brązu przybrał sąsiedni pagórek, odległy około sto pięćdziesiąt metrów, na którym stały działa przeciwlotnicze. Tam rozegrało się prawdziwe piekło, bo to wzgórze było celem bombardowania. Tam spadło kilkanaście, a może i  więcej bomb, bo po pierwszych wybuchach za chwilę były następne. Skutek był taki, że po przejściu nalotu, zniknęły nie tylko działa, ale i obsługa, a przed nalotem było ich wielu.  Po prostu zapanowała grobowa cisza i nikt nie dawał znaku życia.

 

W czasie powrotu do obozu, więźniowie przechodząc pod przejazdem kolejowym mieli okazję z bliska obejrzeć skutki nalotu. Wzdłuż torów biegnących w kierunku Lesku – krater przy kraterze i powichrowane sterczące w górę szyny. Natomiast przy wypalonej, jeszcze dymiącej stacji wraki porozrywanych samochodów, pozabijane konie. Trupów ludzkich już nie było, ale plamy krwi na śniegu zmieszanym z ziemią, mówiły o dramatach tych co  polegli i odnieśli rany.

Nie było też żadnego ruchu, co miało miejsce w godzinach rannych. Jedyny człowiek jaki ukazał się, to złodziej, jeżeli tak go można nazwać w  tamtych czasach. Był nim żołnierz niemiecki z  tzw. Volkszturmu.  Żołnierz ten niósł na prawym przedramieniu  kilkadziesiąt pęt kiełbasy, uginał się pod ich ciężarem i gdy ujrzał “wachmanów’ skrył się za rozbitymi wrakami.
Do dziś pozostał jeszcze jeden ślad po tamtych strasznych wydarzeniach. Naprzeciw głównego wejścia do stacji kolejowej w Olecku, po drugiej stronie  ulicy, jakieś 3-5 metrów w lewo od kiosku z gazetami, tuż przy krawężniku, są zawirowania w ułożonej kostce na jezdni. Tam w czasie nalotu spadła bomba i powstała głęboka wyrwa. Obok tej wyrwy była bardzo duża, rozległa kałuża zakrzepłej krwi co świadczyło, że tam zginęli lub byli ranni ludzie. Po  wojnie ktoś tę wyrwę zasypano i ułożono niezbyt dokładnie kamienną kostkę, co wyraźnie widać w porównaniu z całością, ale dzięki temu zawsze gdy tam  przechodzę ożywają wspomnienia i tę krew widzę. Te wydarzenie przeżyłem razem z  Mieczysławem Kurzynowskim, który obecnie mieszka w Nowej Wsi, gm. Bakałarzewo. 

 

Z opisywanej przez Pana Bereśniewicza ustnej relacji naocznego świadka, wtedy jeszcze 17 letniego mieszkańca Olecka wcielonego jesienią 1944r. do Volkssturmu wyłania sie kolejny obraz wydarzeń wojennych z Olecka: Jesienią 1944r. stacja kolejowa i pociągi znajdujące się na niej, były prawie codziennie ostrzeliwane przez sowieckie samoloty. W październiku w czasie kolejnego nalotu jeden z nich został zestrzelony przez obronę przeciwlotniczą znajdującą się na wzgórzu przy zakładzie energetycznym. Samolot rozbił się niedaleko stacji przy torach kolejowych prowadzących do Giżycka. Pilot przeżył, ale zastrzelił się kiedy zobaczył zbliżających się niemieckich żołnierzy.


Jesienią 1944 r. po ewakuacji, w mieście pozostał tylko Volkssturm, pracownicy kolei i poczty. Dwa razy dziennie lokomotywa tylko z jednym wagonem pocztowym kursowała do Ełku. Często była ostrzeliwana przez sowieckie samoloty nadlatujące od strony Ełku.