Spis treści

15. Epidemia dżumy

Po najeździe tatarskim starostwo oleckie z trudem dźwigało się z upadku gospodarczego. Dla zwiększenia bezpieczeństwa Prus późniejszy ich król - Fryderyk I - utworzył oddziały milicji krajowej, z których jeden, złożony z 65 dragonów, 15 kawalerzystów i 63 piechurów, stacjonował w Olecku.
Na przełomie XVII i XVIII wieku nowe nieszczęścia spadły jednak na mieszkańców ziemi oleckiej nie ze strony nieprzyjaciela, lecz z powodu pożarów i "morowego powietrza".
W roku 1684 ogień zamienił w popiół - z wyjątkiem jednej ulicy - całe miasto. Spłonął także kościół i ratusz. W roku 1701 pożar zniszczył połowę zabudowy, w roku 1705 piorun uderzył w budynek i spaliło się siedem domów, w rok później - spłonęła jedna trzecia budynków w mieście. Ludność olecka utraciła wówczas prawie cały swój dobytek, stała się uboga, a wielu mieszkańców opuściło miasto w poszukiwaniu środków do życia. W tej sytuacji nastała długa i ostra zima na przełomie 1708/09 roku. Wymarzły drzewa i oziminy, wygłodniałe wilki podchodziły w okolicy Olecka do ludzkich osad szukając pożywienia. Bydło i konie w stajniach, a ludzie w nie ogrzewanych pomieszczeniach zamarzali na śmierć. Mroźna zima i upalne lato przyniosły klęskę nieurodzaju. W tych warunkach na wynędzniałą ludność spadła w 1709 roku epidemia dżumy, która objęła swym zasięgiem całe Prusy.
W starostwie oleckim trwała ona kilkanaście miesięcy, a jej największe nasilenie przypadło na rok 1710. Zaraza zebrała tu największe, obok starostwa insterburskiego i węgorzewskiego, żniwo.
Medycyna w tym czasie była bezsilna wobec dżumy. Ówczesne władze pruskie, widząc bezskuteczność działań lekarzy, poleciły otoczyć rowami i palisadami zadżumione miasta i wsie i karać śmiercią tych wszystkich, którzy odważyliby się wejść do zadżumionych miejscowości lub je opuścić. Organizowano specjalne domy dla ludzi dotkniętych chorobą, którą próbowano leczyć za pomocą tak wątpliwych i nieskutecznych metod, jak wywoływanie potu, zakaz spożywania kwaśnych potraw oraz palenia i żucia tytoniu.
Epidemia zdziesiątkowała ludność Prus. Spośród około 600 tysięcy mieszkańców tego kraju pochłonęła prawie 200 tysięcy ofiar. Najbardziej ucierpiały najbiedniejsze tereny mazurskie. Według ówczesnych statystyk, niezbyt dokładnych, w starostwie zmarło około 10 tysięcy ludzi. W samym Olecku, którego liczbę w 1708 roku szacowano na 970, po wygaśnięciu zarazy pozostało tylko 98 osób. Zmarli obaj duchowni oleccy - proboszcz Reiner i diakon Mieczkowski. Wśród tych, którzy ocaleli, znajdował się ówczesny burmistrz miasta - Wojciech Dzięgiel.
Podobnie tragiczne skutki spowodowała epidemia w innych okolicach Mazur. W Ełku zmarło 1300 osób, w Lecu (Giżycku) - 800. Według napisu umieszczonego na srebrnej tablicy w kościele parafialnym w Olecku ofiarą dżumy w mieście padły 932 osoby. Wymierały i wyludniały się całe wsie w starostwie oleckim. Nierzadko zdarzało się, że nie było komu grzebać zmarłych.
O katastrofalnym ubytku ludności poszczególnych wsi mogą świadczyć następujące liczby zmarłych w czasie zarazy: w Bartkach - 47, w Dzięgielach - 46, w Gąskach - 189, w Kijewie - 15, w Małym Olecku - 140, w Kukowie - 5, w Zajdach - 155, w Starostach - 2 osoby.
Powstały teraz znowu, jak po najeździe Tatarów, tzw. puste włóki na wsiach, których nie było komu zagospodarować. W Cichach - 18 na 23 użytkowane przed wybuchem epidemii; w Borawskich - 42 na 46,5, w Gordejkach - 24,5 na 28, w Krupinie - 24,5 na 31, w Świętajnie - 35 na 38,5. Niektóre wsie pozostały zupełnie opustoszałe. O wsi Jeziorki koło Cimoch pisano, że jest całkowicie opuszczona. Z urzędowej informacji z roku 1719 dowiadujemy się, że w Dobkach "jest jeden gospodarz, który zasiedlił jedną włókę, lecz niedawno ją pozostawił". Oprócz ludzi wyginęło na wsi bydło i konie. W tej sytuacji władze pruskie zmuszone były do obniżenia wymiaru podatku od włóki z 60 do 40 groszy. 
Klęskę moru opisał wierszem świadek tej tragedii, Michał Grodzki, który pełnił funkcję rektora szkoły w Cichach w starostwie oleckim:
Miła pruska ziemio, łzami się oblewaj!
Pożalże się Boga, a smutno zaśpiewaj,
Pomnąc na to, jak śmierć czyściła te kąty,
Gdy pisano Tysiąc Siedemset i Dziewiąty.
Jakoż, ach, niestety! tedy porywała,
Z jednej prowincyjej do drugiej skakała.
Wiele set tysięcy podlegać musiało,
Przez co nagle upaść, choć się i nie chciało.

Często w obce kraje, często też do lasa
Niejeden uciekał odbiegłszy i pasa;
Tam z płaczem narzekał, gdy mu głód dokuczał;
Choć przedtem nie umiał, robić się nauczał.

Hardy, cichy, prostak i doktor sławetny,
Bogaty, ubogi, chłop i pan szlachetny
Tą drogą iść musiał, bo mu późno było
Uciec przed powietrzem, gdy go już ruszyło.

Ach, jak ciężko było, gdy małżeńskie pary
Rozłączył mór srogi i stawiał na mary:
Wielu dziatkom małym rodzice połykał
I dziatki rodzicom jak jagody zmykał.


Łowczy tak okrutny wyganiał lud z domu,
Zostawiał niejeden skarb kto wie komu ?
Niejeden, co przedtem często chadzał w taniec,
Po lasach się tułał jak pewny wygnaniec.

Gorzko matka dziatek dzisiaj swych płakała,
Nazajutrz i sama tamże się dostała.
Mąż żony żałując cieszyć się nie daje,
Choć sam ledwo żywy i z łoża nie wstaje.

Rozbiegło się wiele w pola, w puste lasy,
Przed śmiercią uchodząc, cierpią wsze niewczasy,
Niejeden, co przedtem chadzał wręcz łancuszno,
Wczoraj będąc panem, dziś mu ledwie duszno.

O i w miastach bieda, Boże wszechmogący!
Niejeden narzekał wielki głód cierpiący,
Mało że nie obżarł ciała aż do kości,
Gdy na ten czas ciężki nie było żywności.
Daleko uciekał jeden od drugiego,
Przyjaciel już nie znał przyjaciela swego,
Rad by go ratować, a przed nim uchodził
Zostawia go Bogu, aż go on ochłodzi.

Zaprawdę, wiedz o tym, że w takowej dobie,
Jak się już wywrócisz, nie pytaj o grobie.
Lecz proś Pana o to, by się komu chciało
Okryć tylko ziemią biedne twoje ciało!

Któż powie, że wtenczas smętarza szukano?
Lub we wsi, lub w polu, lub w lesie schowano.
Gdzie kogoś śmierć zastała, też i dół zrobiono.
Tamże go wrzuciwszy ani mu dzwoniono.

Już tam nie szukano księdza ni kantora,
Chociaż wynoszono i panów ze dwora.
Bogate, ubogie zarówno rzucano,
Tak młodych, jak starych po społu mieszano.

Rad by ten, co z miasta lub ze wsi wygnany,
Aby, jak się godzi, słusznie był schowany.
Boleśnie zachodzi nędzne serce jego:
Nie ma komu skarżyć bólu trapiącego.

Ech! - jakoż gdy widzi swoich umierając,
Z żałości omdlewa widząc ich konając,
Serce jego bojaźń śmierci obejmuje:
Gdy ostatnie schował, sobie dół gotuje.

Kogo ta zaraza morowa ruszyła,
W tego zdrowiu tedy marna ufność była;
Od gruczołów, wrzodów wielki ból ponosił,
O koniec zbawienny Pana Boga prosił.

Trud też niejednemu jadowity sprawił,
Że go i rozumu jego już pozbawił.
A nie wiedział wtenczas od bólu, co czynił,
W niebacznych swych sprawach karania zawinił.

Owrzodziały leżąc jęczał w bólu wielkim,
Nikt go tam nie cieszył w utrapieniu wszelkim,
Opuszczony, zewsząd tęsknotą ściśniony,
Nie mając ni dzieci, nie mając ni żony.

Rad by do domu szedł będąc jeden w polu,
Strach, deszcz, zimno cierpi, niemocny od bólu;
Żałuje serdecznie pracy i roboty
Mając różne myśli i różne kłopoty.

Zboże w polu stoi, zbierać nie masz komu:
W gumnach, chlewach pustki, pustki w samym domu
Nie masz kogo, co by opatrzył ubóstwo,
Gdy ludzi powietrzem padło wielkie mnóstwo.

Choć którzy zostali, ze swym biedę mają,
Sąsiedzi też zdrowi od nich uciekają.
Nikt ich przyjąć nie chce swe zdrowie szanując,
Smętnie już pogląda bliźniego żałując.

Jeżeli też który padł morem zrażony,
Żeby się kto przyjął, trudno znaleziony.
Tak długo tam leżał, aż się kto zmiłował,
Że śmierdzące trupy zaledwie pochował.

Często (żal się Boże) trupy nie schowane
Leżały, gdzie padły, jak wodą zalane,
Nie przyszły i w ziemię, gdyż psi niejednego
Pożarły doszczętnie. Cóż nad to gorszego?

Hufcami zaś żywi po wioskach chodzili
I o miłosierdzie żywności prosili.
Niektórzy złośliwi chodząc rabowali
U zdrowych i chorych, kiedy co złapali.

Otóż i takowi nie uszli tej kary,
Gdyż śmierć porywała i onych bez miary;
Jak się najeść, napić dowoli myśleli,
Wnet żywota swego morem pozbawili.

Wszędzie mór panował, porywał ze świata,
Choć kto prorokował sobie długie lata,
Mądre i prostaki z tej czesności zbierał,
Jak z czarnej tablicy białe kreski ścierał.


Utwór Michała Grodzkiego jest akrostychem. Początkowe litery pierwszego wiersza każdej zwrotki, czytane pionowo, tworzą zdanie: "Michał Grodzki rektor z Cichów komponował".
Autor urodził się w Wieliczkach około 1682 roku, a kształcił w Królewcu. Po opuszczeniu stanowiska kierownika szkoły w Cichach był diakonem, a następnie, do roku 1747, pastorem w Ostrymkole pod Ełkiem.
Przytoczone strofy opisu dżumy pochodzą z jego wiersza zatytułowanego "Mór w Prusach w roku 1709", który głęboko zapadł w pamięć mieszkańców Mazur. Wydrukowano go po raz pierwszy w Królewcu w roku 1716, później także w drukarni w Elblągu i tak trafił do popularnych mazurskich kancjonałów. Dzięki tej pieśni cierpienia i groza tych tragicznych wydarzeń żywe były w następnych pokoleniach. Przypominały je także epitafia kościelne, podobne do tego, które umieszczono w oleckim kościele.

OLECKO Czasy, ludzie, zdarzenia Tekst: Ryszard Demby

Następna strona

Spis treści Następna strona

Ustaw parametry drukarki. Wydrukuj tę stronę

J. Kunicki www.olecko.info Ostatnia zmiana: 27 grudnia, 2003

Do początku strony